„Sprawiedliwość w krzywym zwierciadle, czyli o równości płci w sprawach rodzinnych …”

Autor: Michał Cyprian Jurczak

Wierzę w sprawiedliwie sądy. Nic na to nie poradzę, tak już mam. Wierzę w uczciwe wyroki i mądrych sędziów. Wierzę, że Temida chociaż jest kobietą nie zważa na płeć…

Czasem tylko tak mi się przewidzi, że jest zupełnie inaczej …

A propos płci… Ten tydzień należy bez wątpienia do Donalda Trumpa. Media śledzą na bieżąco poczynania i wypowiedzi nowego/ starego prezydenta supermocarstwa. Zapowiedział między innymi, że od teraz będą tylko dwie płcie- kobieta i mężczyzna.

To tak jak w Polsce – pomyślałem. U nas też są tylko dwie płcie (zgodnie z prawem). Jest też ojciec i matka, mąż i żona. Wiadomo chłopak i dziewczyna- polska rodzina. Dodatkowo są one równe- te płcie – znaczy kobieta i mężczyzna. Mają równe prawa w rodzinie. Zagwarantowane w Konstytucji RP, konwencjach I traktatach. Oznacza to, że ich zdanie w sprawach rodziny i dzieci jest równie istotne, mają prawo do równego traktowania, równego kontaktu z dziećmi, itd. Przynajmniej w teorii…

I bardzo dobrze, że są tylko dwie płcie – pomyślałem. Strach bowiem wyobrazić sobie, co by się działo w polskich sądach, gdyby tych płci miało być więcej, skoro już dwie rodzą tyle problemów i nierówności…

Trump to tradycjonalista. Tymczasem my lubimy o sobie myśleć i mówić jacy jesteśmy postępowi. Na przykład nie bijemy już dzieci (to akurat bardzo dobrze), bo w ogóle coraz mniej czasu poświęcamy rodzinie (to już nie zbyt dobrze).

Nasze Sądy też są postępowe. Przekonałem się ostatnio, by nie być gołosłownym, że Sędziowie dużo wiedzą o ADHD, wiedzą czym jest autyzm, co to nieneurotypowość (co jest godne odnotowania i pochwały).

Zarazem tradycja ma się u nas bardzo dobrze, a w polskich sądach rodzinnych nawet lepiej. To też taka tradycja. A jaka jest ta tradycja? No cóż? Dwadzieścia kilka lat temu na dworcu w Kaliszu pierwszy raz widziałem film „Tato” z Bogusławem Lindą. Byłem wtedy na studiach. Kto nie widział – polecam. Oglądam regularnie, z nadzieją, że to kiedyś nie będzie film o nas… ojcach, mężczyznach…

Zanim jednak to nastąpi poniżej moje „top” siedem przejawów „równości” płci w sprawach rodzinnych:

1. Opieka naprzemienna, czyli „how dare you?!

Od dawna nie używam już tego pojęcia. Proszę też moich klientów by go nie używali. Ostatnio jeden z moich klientów o tym zapomniał. I tak mu się wymsknęło na rozprawie, że chciałby: „opieki nad dziećmi- „pół na pół”. Szybko tego pożałował. To zamknęło wszelką dalszą dyskusję. Sąd niewątpliwie z tych postępowych i rozsądnych, zareagował jednak instynktownie. Najpierw gniew i osłupienie („jak on śmiał nawet pomyśleć, że dzieci mogłyby być pół na pół”), później szybka próba racjonalizacji stanowiska- właściwa ludziom światłym i wykształconym- „no ale przecież to wymagałoby najpierw opinii biegłych…” itd. Słowem- kobieta i mężczyzna są równi- tylko nie w tym przypadku.

Dlatego częstokroć potrzeba nie mało sprytu by wykazać, że powyższe zdanie nie jest prawdziwe, a opieka naprzemienna możliwa. Mój ulubiony przykład. Klient oświadczył, że chce opieki naprzemiennej nad dziećmi (co wywołało wyraz a la Greta Thunberg na twarzy u jego żony i jej pełnomocniczki). Widząc to popłynąłem z nurtem „how dare you?” i natychmiast obśmiałem tę herezję klienta. Zamiast tego zaproponowałem tradycyjny układ- tu kilka godzin w poniedziałek, tam kilka godzin w środę. Jeden dzień tu, jeden dzień tam. Wszystko szczegółowo rozpisane. Poprawiane kilkukrotnie. Ostra walka o każde pół godziny. Finalnie – „wygrałyście drogie Panie. Poddajemy się. Kapitulacja. Klient się zgadza -pół godziny mniej w poniedziałek. Nie będzie opieki naprzemiennej- będzie” … Arytmetyka na szczęście nie kłamie- wyszło, że ojciec będzie spędzał z dziećmi średnio 16 dni w miesiącu. Nie jest źle – prawda? Klient- inżynier umiał liczyć i wszystko mu się pięknie zgodziło w kalkulacjach. Nie mógł tylko wyjść ze zdumienia jak ważny w sądzie jest właściwy dobór słów…

2. Alimenty szybko- opieka wolno.

Pamiętam jak przed laty prowadziłem pierwszą sprawę o zmianę kontaktów. Ale byłem wtedy naiwny. Wydawało mi się, że dziecko ma prawo do równych kontaktów z ojcem i matką, a co dopiero jeden dodatkowy dzień widzeń i nocowanie w co drugi weekend… Naiwność została ukarana – matka wystąpiła o podwyższenie alimentów (to oczywiście pozostawało bez związku ze sprawą o kontakty). Sędzia ta sama. Doświadczona. Umiała grać w tę grę – równość i sprawiedliwość. Alimenty podwyższone- dwie instancje- niecały rok. Kontakty – trzy lata- pierwsza instancja. Szło jak po grudzie. Alimenty- wierzę w ciebie ojcze dziecka, choroba serca to żadna przeszkoda by zarabiać więcej. Kontakty- no nie wiem, nie wiem Panie Mecenasie… ojciec ma chorobę serca… trzeba wszystko dokładnie zbadać… na wszelki wypadek wyznaczę rozprawę za dziewięć miesięcy, na 15.00… na pół godziny. Bez pośpiechu…

3. Alimenciarz – wróg publiczny.

Przy okazji ostatnich zmian „przykręcających śrubę” alimenciarzom, tytuły medialne prześcigały się w drastycznych opisach, typu „Rekordzista zalega ponad 2,5 mln złotych”. Nikt jednak nie pokusił się zapytać, jak to się dzieje, że zaległe alimenty urastają do takich wysokości. Może ktoś zasądził kwoty z kosmosu? Żeby było jasne – na dzieci płacić trzeba i zaległe alimenty to spory problem społeczny. Ale obowiązek utrzymania dzieci to obowiązek obojga rodziców, a nie tylko ojców. Tymczasem Sądy często pobłażliwie podchodzą do matek żyjących z alimentów, które „nie pracują, bo nie muszą”. Alimenty bywają zasądzane (to problem dotykający głównie mężczyzn) „na oko”, a sądy często wychodzą z założenia, że alimenciarz na pewno ma pieniądze tylko jej ukrywa. Broń boże też zapytać na co matka przeznacza środki z alimentów- nie ma na to prostej, formalnej ścieżki. Spóźnisz się jeden dzień- możesz nie wyjść z postępowania egzekucyjnego. Mój ulubiony przykład – matka założyła ojcu swych dzieci sprawę o alimenty zaległe wynoszące 10, 63 złote. Komornik wszczął egzekucje o alimenty zaległe i bieżące. Rzecz w tym, że te 10, 63 złotych to odsetki skrzętnie nazbierane z trzech lat od alimentów wynoszących 6.000 złotych miesięcznie! Gdyby klient chciał zawiesić egzekucję musiałby wpłacić 36.000 złotych na nieoprocentowany rachunek bankowy depozytu sądowego. Przykłady systemowej nierówności mężczyzn i kobiet w sprawach rodzinnych można by oczywiście mnożyć. Porównajmy chociażby procedurę zabezpieczenia kontaktów (najczęściej wnioskują o nie ojcowie) oraz alimentów (wnioskują matki). Zastanówmy się jak często Sądy korzystają z możliwości wydanie postanowienia o zabezpieczeniu kontaktów na posiedzeniu niejawnym (szybka ścieżka)? Przypomnę mówimy o kontaktach ojca, rodzica, najbliższej osoby, a nie jakiegoś tam „wujka”.

4. Jeszcze o alimentach – czyli wszystko o Tobie, ale najlepiej bez Ciebie.

To jeden z moich ulubionych przypadków systemowego szanowania równych praw stron procesu rozwodowego. Pozwany (nic na to nie poradzę z reguły to mężczyzna) otrzymuje pozew wraz z niespodzianką – postanowieniem o zabezpieczeniu alimentów. Później w kancelarii dowiaduje się, że jest ono natychmiast wykonalne. „Panie mecenasie, ale jak to tak…Ale przecież w pozwie są same kłamstwa, ja tyle nie zarabiam, a poza tym tam nie ma żadnych dowodów”?! Na marginesie powiem, że by zminimalizować ryzyko wystąpienia takiej sytuacji często zachęcam klientów do opieki prewencyjnej ze strony kancelarii.

5. Matko nic się nie stało, czyli spokojnie – to tylko nadużycie władzy rodzicielskiej…

Panowie (czy raczej należałoby powiedzieć- „chłopaki”) z Suwerennej, Solidarnej, czy jakoś tak… mieli taki pomysł … by w cudzysłowie „wsadzać” rodziców uniemożliwiających drugiemu rodzicowi kontakty z dziećmi. Zmiótł ich wiatr historii …, ale pomysł był dobry… cywilizowany i funkcjonujący w innych krajach… Nie przyjął się jednak… Zostało po staremu. Dlatego niedawno mój klient usłyszał na rozprawie, że gdy matka znowu (to znaczy po raz trzeci) odizoluje go na dłuższy czas od dzieci (bo zrobiła tak już dwa razy w ciągu ostatniego roku) i ponownie przeniesienie się z dziećmi do innej miejscowości bez wiedzy i zgody ojca (a przypomnę zrobiła tak „zaledwie” dwa razy w ciągu ostatniego roku), to wtedy Sąd może uznać, że … (uwaga – tutaj napięcie rośnie, czujecie tę grozę w powietrzu?) … matka nadużywa władzy rodzicielskiej! Taram! Tyle!

– „ I co? I co będzie wtedy?”

-„ A wtedy…! Naprawdę chcecie wiedzieć, co się wtedy może wydarzyć?”

– „Nie, nie chcecie wiedzieć… – jakby powiedział Gaunter O’Dim z Wiedźmina – nie chcecie i tym razem Wam daruje i nie spełnię waszego życzenia”… oszczędzę wasze i tak nadwątlone i nadszarpnięte poczucie sprawiedliwości.

6. Alienacja rodzicielska istnieje tylko w internecie, czyli zakazane słowo na „a”

Niech ktoś mi powie, że w sądach nie ma miejsca na poczucie humoru. Jeden z podłódzkich sądów – korytarz obklejony plakatami. Plakaty krzyczą- „alienacja rodzicielska -stop” „ranisz mnie, gdy szydzisz z mojego taty” itd. Chwilę później próbuje wytłumaczyć Sądowi, że mój klient nie jest „nienormalny,” gdy nie chce się zgodzić by z „całych” 2 i pół godziny kontaktów z dzieckiem, ciężko wywalczonych z matką dziecka na korytarzu sądowym, zabrać mu jednak pół godziny (rolę pełnomocnika drugiej strony w wypracowaniu ugody przez grzeczność pominę). Klient nie miał kontaktów z dzieckiem od dwóch miesięcy- matka oświadczyła, że jak chce kontaktów musi iść do sądu – tak też zrobił. I wygrał – ale nie było łatwo, nawet ze sprawiedliwością po jego stronie krzyczącą z plakatów. Ilekroć widzę te plakaty szczerze się uśmiecham.

Bo jak powiedział inny sędzia do innego mojego klienta, który nie widział dzieci od miesiąca – nie chcę słyszeć o alienacji, co Pan o niej przeczytał w internecie

Ja natomiast w internecie czytałem, że nie można już używać słowo „alienacja”, bo po pierwsze – wiadomo- alienacja nie istnieje, a mężczyzna powinien być twardy i takie rzeczy brać na klatę, a poza tym matka jest zawsze jedna i wie co robi, skoro nie wydawała dzieci na kontakty, to znaczy, że na pewno miała jakiś powód. Po drugie – termin ten wymyślił jakiś zły samiec i do tego pedofil. Po trzecie i najważniejsze – dla tych którzy jeszcze nie wiedzą – kontakty z ojcem są tylko dla chętnych. Dziecko jak, nie chce, to nie musi. Nie wierzycie – polecam lekturę wyroku TK z dnia 22 czerwca 2022 r. Nieważne, dlaczego nie chce. Nie dopytuj. „Ale jak dziecko nie chce do szkoły – to też nie musi?” To pytanie stanowi moją ulubioną odpowiedź, na stwierdzenie, że nie można zmuszać dziecka do kontaktów oraz, że „najlepiej odstąpić od regulacji kontaktów ojca z dzieckiem i poczekać jak dziecko samo zechce…”

7. OZSS prawdę Ci powie, czyli psychologowie jak wróżbici

I na sam koniec crème de la crème, czyli biegli z OZSS. Trudno sobie wyobrazić postępowanie o władze rodzicielską, kontakty czy rozwód bez opinii wyżej wymienionych. Opinie jak to opinie wiadomo bywają różne. Trzeba się i można się do nich przygotować. Można je „zwalczać”, gdy zajdzie taka potrzeba. Jak to robić – temat na oddzielny wpis. Biegli – tu uogólnienie, choć oparte na faktach- są raczej konserwatywni i często nieufni wobec ojców. Przyznaję jednak, że jest w opiniach biegłych OZSS coś mistycznego i pradawnego. Kiedyś, w czasach starożytnych Grecy przed podjęciem ważnych decyzji zasięgali „opinii” wyroczni, która w sobie tylko znany sposób definiowała i przewidywała przyszłość. Podobnie jest z biegłymi. Przeprowadzają testy i wywiady, a następnie w magicznym procesie niedostępnym dla zwykłych śmiertelników dokonują oceny (co jest w tych testach nawet nie pytaj, bo to tajemnica jest i kropka). Słowem – skoro OZSS tak napisał – to tak musi być. To, że czasem zdarzy im się pomylić chłopca z dziewczynką….